You are currently browsing the category archive for the ‘Uncategorized’ category.

Nie wiem dlaczego, ale im jestem starsza, tym mam coraz bardziej rozbuchaną potrzebę wolności osobistej i szacunku do drugiego człowieka. Pewna pani Emilia twierdzi, że to wynika z mojej wewnętrznej siły, do której sama przed sobą boję się przyznać, a która niedługo ma znaleźć swoje ujście, bo już nie mieści się w ramach, które jej narzuciłam. Może coś w tym jest…

Ponieważ z wielu powodów nie mogę wypowiedzieć się wprost na temat, który w ostatnich dniach bardzo mnie dotyczy, a jest w dużej mierze związany z powyższym, więc metafora w postaci kawałka formacji Pustki będzie jak najbardziej na miejscu – szczególnie, że w teledysku występują tramwaje i rowery – jedne z moich „najulubieńszych” środków lokomocji:). Oczywiście, jak to u mnie bywa, co ma piernik do wiatraka… Nie wiem;)!

Z tego miejsca chcę też podziękować Jarowi, że dzięki niemu  „nie zgubię się w tłumie, nie będę czekać aż ktoś podepcze moje ręce, ciało, policzki i nos”, że mogę uprawiać tę swoją wolność osobistą i szacunek do drugiego człowieka.

Słownik języka polskiego

rz. mos V, lm M. ~riowie, D. ~riów

osoba organizująca koncerty, widowiska, przedstawienia, zajmująca się organizowaniem wystąpień, spotkań, konferencji danego artysty, sportowca, zespołu; menedżer

*niepotrzebne skreślić

Sama jestem ciekawa co z tego wyjdzie… Na  razie zajawka, więcej informacji po ewentualnym spektakularnym sukcesie:).

Zdjęcia mojej ulubionej fotografki dziecięcej, mieszkającej w Olsztynie:), zostały opublikowane w magazynie papierowym. To miłe! Zachęcam do obejrzenia całego materiału.

http://asp-pl.secure-zone.net/v2/index.jsp?id=79/132/267&lng=pl

Trzymam kciuki za jej dalsze sukcesy, bo kobieta ma dar jeśli chodzi o fotografię i pracę z dziećmi.

Lubię to coś w rodzaju flashmob’a w Czikago;). Najwyraźniej ostatnio w życiu brakuje mi takiego „pospolitego ruszenia” i pewnie dlatego oczy mi się śmieją, gdy oglądam ten kawałek.

Na maksa pozytywne:). I jeszcze to moje ulubione Mazel Tow:).

Miłego oglądania!

Oto Bebuś, nasz KOT:).

Historia była taka, że w maju pojechaliśmy z Jarem do Ciapkowa i zastaliśmy tam dużo kotów, ale żadnych kociaków – pech! A miał być mały, miły kotek…

Po zapoznaniu się z większością mieszkańców kociarni zobaczyłam w dolnej klatce Cud Natury (czasami tak nadal do niego się zwracam). Duży, piękny, czarno-biały kocur o fatalnym imieniu Bebuś, które kojarzy mi się z kaszką dla niemowląt, ale nie możemy go zmienić, bo na to imię Mały reaguje.  Zadbany i czysty jak żaden kot w Ciapkowie – koci arystokrata. Przekonał mnie do siebie tym, że w chwili skrajnego zdenerwowania przepięknie grzmiał i tak, jak tylko Kicia potrafiła to robić. Wtedy już byłam ugotowana, jak to się mówi. Tylko nikt, łącznie ze mną, nie miał pojęcia jak wielkiego kocura przekonać do opuszczenia schroniskowej klatki i namówić lepszego życia.

Jego maniery kota opuszczonego po śmierci właściciela nie pozwalały mu na zbliżanie się obcych, co w efekcie skutkowało tym, że nie dał się zaszczepić. Jeśli nie ma szczepionki, nie można wydać kota. Niestety za namową pracownika schroniska odpuściłam go sobie na trzy tygodnie. Dałam się zwieść. Po trzech tygodniach i tak pojechaliśmy po Małego, ale prawe oko już miał zainfekowane i walczymy o nie do tej pory. No cóż, na parterze mieszka biała kotka bez nogi, u nas pirat – prowadził ślepy kulawego. Może się zaprzyjaźnią?

Bebuś ewidentnie czekał na nas – po 15 minutach od wstawienia transportera do klatki już w nim siedział, a dawaliśmy mu na to całą noc. Potem jeszcze podpisałam klauzulę, że biorę agresywnego kota do domu – papier wala się gdzieś po kątach i obym nie musiała na niego więcej patrzeć, bo Bebuś to normalny kanapowiec z nutką wariacji w porze wieczornej:).

Początkowo jego ulubionym, bo najbezpieczniejszym miejscem w domu była półka w garderobie, schowana za wieszakami. Teraz już tam prawie wcale nie ucieka, a gdy widzi kogoś pierwszy raz to pofuka, pofuka i lokuje się gdzieś w kącie.

Mały jest duży, bo duże jest piękne:).  Dyjka twierdzi, że wybrałam go dlatego, że bardzo przypomina Kicię, tylko jest w znacznie większej wersji. Może coś w tym jest… Widać Kicia siedzi za Tęczowym Mostem i szepcze mu do kociego ucha jak ma nas kochać, bo jeszcze ani razu nie żałowałam decyzji o przyjęciu go do naszego domu.

Duży kot to łapy muszą być fest!

***

„Diabeł ubiera się u Prady” – przez długi czas ulubiona przytulanka Małego:)

I like him a lot:).

P.S. Dla wszystkich mniej lub bardziej natarczywych orędowników rodzicielstwa – Bebuś nie jest zamiast. On jest, po prostu jest…

Dziś był ciężki dzień. Zaczęło się od znikających danych z excela i złośliwości rzeczy komputerowych, a skończyło na poczuciu, że mój wymarzony Meksyk i pływanie z delfinami w Oceanie jest tak odległe jak to, że będę mamą.

Dobrze, że teraz nad moim domem przechodzi burza i pada deszcz – może zmyje ślady dzisiejszego dnia i jutro będzie już lepiej.

Są koty, ale są też Koty. Kicia była Kotem nad koty. Wybrała nas pewnego jesiennego popołudnia, przed trzynastu laty, wyłaniając się z kłębowiska liści orzecha na naszym starym podwórku. Na koniec poczekała aż przyjadę późną nocą, żeby wtulić się swoim anorektycznym ciałkiem w moją szyję, a potem cicho odejść w sobotni poranek, przechodząc za Tęczowy Most z kolan mojego Brata. Zupełnie jakby wiedziała, jak bardzo nie chciałam faszerować jej zastrzykami, żeby ulżyć w cierpieniu… A może to Św. Franciszek wysłuchał próśb? Kiedyś się dowiem jak to było naprawdę.

Czasami tak jest, że zwierzę jest jak najlepszy przyjaciel i nie da się nie zapłakać po jego odejściu.

Nawet Krystyna z Gazowni ma kilka dyżurnych pcheł…

Asystentka Worda, czyli Kicia, Czarna, Puszuś, Księżniczka, Futro, Miśka, bywało, że Małpa…;)

fot. Jarek

fot. Jarek

Z dedykacją dla W.

Lipiec mamy w tym roku upalny. Długo na niego czekałam. A teraz jest nocny gorąc, brak ruchu powietrza, mimo otwartych na oścież większości okien,  jazzy w Trójce, Bebuś leży obok mnie na kanapie, mąż się krząta po domu i jest pięknie jakby:). Nawet jeśli jutro trzeba znowu iść do pracy…

W sklepie warzywnym, przy ścieżce parkowej koło mojego bloku, rzadko bywam, bo ogólny klimat tego miejsca mi nie odpowiada, tak samo jak i towar. Jednak jeśli już tam zaglądam, najczęściej w akcie desperacji, to cokolwiek nie wezmę do ręki i nie wrzucę na wagę, okazuje się, że ten akurat towar jest w wyższej cenie w dniu, w którym go kupuję, niż na przykład w ostatni piątek. Choć w tym przypadku nie zwracam uwagi na kwestię cen, to sprzedawczyni nie odpuszcza tematu, a za ich podnoszenie odpowiedzialni są jacyś oni i najczęściej ci oni uzależniają ceny od świąt, różnego rodzaju wydarzeń itp. Ostatnio pani mnie zastrzeliła tekstem, że ceny są wyższe, bo było Jana i Wandy:). Bardzo poważny powód, żeby podnieść stawkę za kilogram ogórka szklarniowego;). Uważam, że sprzedawczyni po prostu stosuje nietuzinkowe chwyty marketingowe. Jaki biznes, taki marketing;).

Mam kilka ulubionych klatek z tego ślubu, więc się z Wami podzielę nimi:). Ja je pstryknęłam, Jaro obrobił jak trzeba i jest git:).

Wielkie ukłony w stronę właścicieli Spółdzielni Literackiej w Sopocie (http://spoldzielnialiteracka.pl/ ) za udostępnienie nam lokalu na sesję na czas dzikiej całodniowej ulewy.

Radowi dziękuję za pożyczenie aparatu marki na literkę N – jednak sprzęt ma duże znaczenie:).

Przede wszystkim jednak chciałam podziękować Karolinie i Arkowi za świetną współpracę „na planie”.

Powyższe zdjęcie jest bezapelacyjnie moim ulubionym z tego ślubu:).